11/27/2018

Na co zwrócić uwagę kupując działkę pod budowę domu?

Na co zwrócić uwagę kupując działkę pod budowę domu?
W maju zeszłego roku opublikowałam tekst o moim marzeniu o domku na końcu świata. Napisałam wtedy: "dom zbudujemy za kilkanaście lat. Chciałabym przeprowadzić się na wieś, w miejsce, gdzie będę hodowała truskawki i maliny, rano jadła śniadanie w ogrodzie, a wieczorem leżała na trawie i obserwowała gwiazdy. O tak, na naszym końcu świata będę widziała gwiazdy na niebie."
Naprawdę tak myślałam! Nie sądziłam, że kilkanaście lat zmieni się w kilkanaście miesięcy. Ciężko mówić o spontanie w przypadku decyzji o budowie domu, ale mam wrażenie,  że u nas naprawdę tak było. Nie mamy pojęcia jak to się stało, ale najprawdopodobniej tak:

Nasi przyjaciele szukali działki. Kręcili się wokół Gdańska, potem sprawdzali gdyńskie sypialnie. Kluczyli po okolicach Trójmiasta nie mogąc znaleźć miejsca idealnego, a wiadomo, że ciężko iść na ustępstwa, bo dom, w założeniu, buduje się jeden. Kiedy lokalizacja jest idealna cena rośnie. Tu za dużo cienia, tam za mało lasu, za blisko sąsiedzi, za daleko do sklepu, za blisko śmietniska w Szadółkach, bez komunikacji miejskiej, słychać samoloty, nie ma asfaltu i tak bez końca. Powiedziałam im o atrakcyjnym pod względem ceny i krajobrazu miejscu położonym na obszarze, którego nawet nie brali pod uwagę. Ba! Nawet nie wiedzieli gdzie to jest. Zakochali się w tej wsi spokojnej i oddalonej od Trójmiasta o 25 kilometrów momentalnie i w moje urodziny (listopad) zostali właścicielami działki kilka minut od moich rodziców. W grudniu nasi drudzy przyjaciele dołączyli do grona właścicieli ziemskich i myślę, że to była iskra, która spowodowała, że my również zaczęliśmy rozglądać się za działką.

Na co zwrócić uwagę kupując działkę budowlaną?

Wybór miejsca, w którym postawimy dom to bardzo indywidualna sprawa. Praca, szkoła, zajęcia dodatkowe dzieci. Miasto czy wieś? Każdy ma inną listę priorytetów i to ona zdefiniuje nam obszar, w którym poszukiwać będziemy naszego miejsca na Ziemi. Jednak są rzeczy, na które w każdym przypadku warto zwrócić uwagę.

Szukając działki prawdopodobnie macie już jakąś wizję domu. Mały, duży, nowoczesny, tradycyjny, parterowy, piętrowy itd.... Dlatego gdy znajdziecie działkę sprawdźcie jak wyglądają domy w okolicy. Raczej nie postawicie w tej okolicy dwupiętrowej landary o elewacji frontowej 20m, jeśli całe osiedle to parterowe domki o powierzchni 120m2. Jak sprawdzić jaki dom można postawić na danym terenie? W Starostwie dowiecie się czy działka jest objęta miejscowym planem zagospodarowania. Jeśli nie - po zakupie działki i przed uzyskaniem pozwolenia będziecie musieli wystąpić o warunki zabudowy (WZ). My byliśmy właśnie w takiej sytuacji. Wiedzieliśmy czego mniej więcej się spodziewać, ponieważ znaliśmy warunki zabudowy sąsiadów. Na WZ czekaliśmy prawie trzy miesiące. W międzyczasie wybraliśmy projekt domu dopasowując go do WZ sąsiadów. Nie było łatwo - większość projektów zwyczajnie nie mieściła się w granicach wytyczonych przez WZ. Jedynym warunkiem M był dwustanowiskowy garaż i z tego względu 95% projektów odpadała w przedbiegach.

Nawet jeśli zauroczyła Was działka sprawdźcie otoczenie. Ciężko przewidzieć wszystko, ale na niektóre rzeczy można zwrócić uwagę. Pies w klatce wyjący cały dzień, zakład produkcyjny, a może zaniedbane, zagracone podwórko? Jasne, to już nie nasz teren, ale jeśli nieprzyjemny widom mamy od południa to nie będziemy chcieli zasłaniać go wysokimi drzewami, by nie stracić słońca, a siedzenie na tarasie i obserwowanie wyjącego ze smutku psa nie będzie przyjemnością. Wiadomo, że nie weźmiemy pod uwagę wszystkiego i jeśli znajdziemy miejsce pod prawie każdym względem idealne to na drobne niedociągnięcia przymkniemy oko.

Uzbrojenie terenu. Nie zrażajcie się jeśli działka nie jest uzbrojona, czyli nie ma dostępu do podstawowych mediów jak prąd, woda, kanalizacja i gaz. Owszem, na odludziu możecie mieć problem. Dlatego musicie sprawdzić jak długo będziecie czekać na przyłączenie i jak wysokie koszta możecie ponieść. Przekalkulujcie - jeśli cena działki jest wyjątkowo atrakcyjna to może nawet wysoki koszt doprowadzenia mediów nadal będzie tańszy niż zakup działki w bardziej zabudowanej okolicy. Nasza działka nie jest uzbrojona, ale wszystkie media mamy na wyciągnięcie ręki. Jeśli będziecie sprawdzali koszt przyłączenia to sprawdźcie różne firmy. Nasi sąsiedzi za doprowadzenie gazu mieli zapłacić 17000 zł, po czym dostali ofertę od innej firmy za 3500 zł. Można się zrazić, ale warto sprawdzić różne miejsca, a przede wszystkim podpytać sąsiadów.

Znaczenie ma też ukształtowanie terenu. Działki ze spadkiem mogą być mocno wietrzne, w zależności od tego, z której strony świata jest skarpa. Działki ze sporymi zagłębieniami mogą wymagać wyrównania, gdyż w tych miejscach będzie gromadzić się woda. W okolicy rzek, zbiorników wodnych lub rowu melioracyjnego teren może być podmokły i może wymagać wymiany. Prace ziemne mogą mocno podnieść koszt działki. Warto poprosić eksperta o wycenę.

Kierunki świata. Znaleźliśmy piękną działkę ograniczoną z dwóch stron lasem. Miejsce idealne, sąsiedzi tylko z jednej strony, cisza, spokój. Raj. Po czym uświadomiliśmy sobie, że las jest od południa i zachodu. Wyobrażacie sobie mieć w domu słońce tylko rano? Ja miałabym depresję, a M. byłby totalnym nieużytkiem, działa na światło i bez niego jest wiecznie zmęczony. Idealny jest wjazd na działkę od strony północnej, wtedy za domem mamy południe, a ogród skąpany w słońcu i z dala od spojrzeń przechodniów. No chyba, że za domem jest las!

Dom na odludziu. Kiedyś na myśl o domu na wsi przypominała mi się historyjka o domu w Karkonoszach. Jeśli nie kojarzycie to wygooglajcie - gwarantuję, że się uśmiejecie. Gdy moi rodzice przeprowadzili się na wieś czekałam na pierwszy śnieg i zastanawiałam się czy dojadą do pracy. Od trzech lat nigdy nie mieli problemu. O godzinie 7 ich ulica zawsze była odśnieżona, czego nie mogłam powiedzieć ja, mieszkająca w mieście. Dlatego jeśli to jedyny powód, dla którego rezygnujecie z domu za miastem to najpierw porozmawiajcie z sąsiadami. Zwróćcie uwagę czy dzielnica jest oświetlona, czy są chodniki oraz czy droga jest na tyle utwardzona, że przy roztopach nie zamieni się w bagno. U nas żaden z tych punktów nie jest zapewniony, ewentualnie ostatni połowicznie. Jednak nie była to dla nas wada, a zaleta. Cieszę się, że nie ma latarni, ponieważ latem jest tak ciemno, że bez przeszkód mogę obserwować niebo. Nie przeszkadza mi brak chodników, ponieważ jeszcze długo będziemy wozić dzieci. Gdy pójdą do szkoły będą rozwożeni do domu szkolnym autobusem, te kilkanaście metrów po dziurach przejdą poboczem. Póki są dziury nikt nie będzie szybko jeździł.

Czy my poszliśmy na jakieś kompromisy? Oczywiście! Ustaliliśmy listę priorytetów i w tej sposób szukaliśmy działki. W grę wchodziło miejsce w pobliżu jednych lub drugich rodziców, ewentualnie pomiędzy. Odległość od najbliższego miasta, czyli naszego aktualnego miejsca zamieszkania jest identyczna. Wybraliśmy to, gdzie powietrze jest czystsze, a większość domów ogrzewana gazem. Aktualnie naszą największą zmorą jest smród z kominów w okolicy i od kiedy mam dzieci mocno zwracam na to uwagę. Niestety spacerowanie zimą z wózkiem w nieodpowiednich godzinach nie należy do przyjemności, a wywietrzenie pokoju przed snem mija się z celem. W nowym miejscu przynajmniej na początku nie będziemy mieli tego problemu. Nigdy nie wiadomo co będzie za jakiś czas. Kolejnym ustępstwem jest wjazd na działkę od strony zachodniej. Tym samym za domem mamy wschód, więc nie poopalam się w zaciszu własnego ogrodu. Czemu się tym nie przejmuję? Bo sąsiednia działka należy do mojego brata, a kolejna do rodziców. Wiem, że nie będziemy zaglądać sobie w okna (choć zamierzam kupić lornetkę, bo sprawdzać co mają na obiad), a nie będę czuła skrępowania leżąc w stroju na tarasie. Od ulicy ogrodzimy się roślinami.

Na co zwrócić uwagę przy wyborze działki?
Stąd mamy do naszego przyszłego domu minutę.
macierzyństwo
Do Zatoki Puckiej rzut beretem... Nad morze rzut beretem + 5 minut :-)
 

Chwila moment i jesteśmy w Trójmieście.


Do Morskiego Oka, pieszo, jakieś 150h... jeśli nie wezmę ze sobą dzieci.

Co trzeba zrobić, gdy znajdzie się wymarzoną działkę?

Sprawdzić księgę wieczystą, by mieć pewność, że sprzedający jest właścicielem działki oraz, że nie jest ona obciążona hipoteką. Może być też wzmianka o prawie sąsiadów do przejeżdżania/ przechodzenia przez działkę lub informacja o prawie pierwokupu. Ustalić też trzeba czy działka na pewno jest budowlana lub czy można ją przekształcić w budowlaną.

Mam nadzieję, że ten post pomoże Wam w wyborze miejsca, gdzie postawicie swój azyl. Tym postem rozpoczynam cykl "budowa domu", w którym podzielę się z Wami swoimi przemyśleniami, pomysłami na wnętrza, rozwiązaniami z budowy... A już wkrótce obszernym postem "Jak wybrać projekt domu".

A Wy macie już swoje miejsce na ziemi? Miasto czy wieś? Dom czy mieszkanie?

Agnieszka


11/20/2018

Sypialnia z białą, malowaną podłogą.

Sypialnia z białą, malowaną podłogą.
Pamiętacie naszą sypialnię? Pokazywałam Wam ją dość często na moim instagramie, ale pojawiła się również na blogu. Pierwszy raz, kiedy przemalowaliśmy ścianę za łóżkiem na kolor granatowy. Drugi raz, kiedy pomalowaliśmy na biało drewnianą podłogę. Metamorfozę przeprowadziłam w ramach współpracy z firmą Tikkurila. Na blogu Tikkurila Potęga Kolorów znajdziecie dokładną instrukcję jak przeprowadzić taką zmianę. Przypominam Wam o tym, gdyż po ponad roku mogę śmiało powiedzieć, że warto!

O białej podłodze marzyłam bardzo długo i choć miałam wątpliwości jak będzie zachowywać się farba to postanowiłam zaryzykować. Przecież to tylko podłoga :-) Kiedy pokazałam pierwsze zdjęcia pojawiło się trochę komentarzy w stylu "zobaczymy czy za trzy miesiące będziesz zadowolona", "biała podłoga - zupełnie jak w szpitalu", "biała podłoga to kiepski pomysł, bo szybko się brudzi". Nie każdemu musi się biała podłoga podobać. Na szczęście! Wyobraźcie sobie świat, w którym wszystkim podoba się to samo. Nuda niesłychana. 

Czy podłoga się rysuje? No jasne, dokładnie tak samo jak każda inna drewniana lub panelowa podłoga. Stojąc i zerkając na podłogę nie widać tych zarysowań. Trzeba kucnąć, przyjrzeć się i wtedy faktycznie można zauważyć ślady po samochodach, pociągach, jeździkach, resorakach... W jednym miejscu, na krzywym i rozchodzącym się łączeniu desek, farba się starła. Uszkodzenie ma 1 mm szerokości i jakieś 3 cm długości. Zaznaczyłam je na jednym ze zdjęć miętową strzałką, ciężko je zobaczyć. Chyba musiałabym zrobić zdjęcie z góry. 

Ale ta jedna mała rysa to nie jedyna zmiana w sypialni z ostatniego roku. Jak wiecie, na początku grudnia, do naszej rodziny dołączył trzeci mężczyzna. I z obawy, że będziemy nasze 140 cm łóżka dzielić z kolejnym pasożytem postanowiliśmy kupić szersze. 20 cm więcej, a komfort snu podniesiony do maksimum. Tylko, że Tomek jeszcze nigdy z nami nie spał, więc mam nadzieję, że nie będziemy musieli zmieniać łóżka, gdy zacznie przydreptywać do nas w środku nocy ciągnąc za sobą swój dobytek. Na pewno nauczy się tego od Kuby, któremu zdarza się o 3 w nocy przyciągnąć do nas poduszkę, kapę, kołdrę, słonia i trzy poduszki ozdobne: chmurkę z Ikei oraz podobnych gabarytów: psa i gwiazdę. 

Naprzeciwko łóżka obok komody w ostatnim czasie stanął regał Billy. Brakowało mi jakiegoś wyższego akcentu. Pięknie wyglądałby fotel, ale nie siedzę w sypialni w ciągu dnia, bo moje dwa ogony siedziałyby tam ze mną. Wieczorem książkę wolę poczytać zaszyta pod kołdrą, dlatego fotel szybko zyskałby status prywatnej szafy mojego męża. Nie, dziękuję, wolę regał. Pomieścił książki, od których ciężaru uginały się półki w salonie. A za chwilę staną na nim jakieś kwiatki. W ostatnim miesiącu przyniosłam do domu 9! nowych okazów. Zazieleniam nasze kąty intensywnie zainspirowana czterema kątami mojej przyszłej bratowej. Ciągle brakuje mi czegoś na tej białej ścianie, a nie chcę wieszać na niej ramek. Może macie jakiś pomysł?

Lecę przesadzać kwiaty i wycinać gwiazdki do kalendarza adwentowego. Pamiętacie mój kalendarz adwentowy sprzed dwóch lat? W tym roku go powiększam, bo do tamtych gwiazdek nie zmieści się nic więcej niż dwa cukierki i zadanie.

Uściski,
A.

Jeszcze jedno! Szukam pięknej, białej kapy, ciężkiej żeby została na swoim miejscu przez chociaż pół dnia.


malowana podłoga

granatowa ściana

skandynawska sypialnia

biała podłoga

BEDROOM

biała podłoga

malowana podłoga

sypialnia

komoda hemnes w sypialni

romantyczna sypialnia



11/13/2018

Kwintesencja jesieni, czyli placki dyniowo-jabłkowe. Wegańskie.

Kwintesencja jesieni, czyli placki dyniowo-jabłkowe. Wegańskie.
Lubię jesień. Każdą! Piękną, polską, złotą z szelestem liści w tle, ale też tą, która uderza kroplami deszczu w okno, wieje... Jest zimna i szara. Przy tej drugiej nie czuję wyrzutów sumienia, gdy zaszywam się w domu z kubkiem gorącej herbaty. Nie wytyka mi palcem siedzenia pod kocem i czytania książki. Cieszy się, kiedy korzystam z jej licznych darów. Orzechów, śliwek, jabłek i dyni.

Jesień to dla mnie synonim dobrego jedzenia. Owszem, wiosna i lato oznaczają świeże owoce i warzywa - pełen urodzaj. Ale lato to też piękna pogoda, podczas której nie oddaję się długiemu gotowaniu. Wybieram przepisy szybkie i lekkie. Jesienią na pichcenie mam więcej czasu, ale też ochotę większą. Przyjemnie posiedzieć w kuchni ogrzanej zapachem pieczonych jabłek z cynamonem, sosu grzybowego lub pieczonej dyni. Bo musicie wiedzieć, że dynia to mój jesienny faworyt. Jeszcze kilka lat temu była dla mnie jedynie dekoracją oglądaną na amerykańskich blogach, a obecnie gości na naszym stole w wielu formach. Jako przekąska, danie główne, deser. Pieczona, w zupie, bułkach, kopytkach, curry, serniku, kawie. Oraz w plackach.

Wegańskie placki dyniowo - jabłkowe

2 szklanki mleka roślinnego *
40g cukru
1 saszetka cukru wanilinowego
4 łyżki oleju
2 pełne szklanki puree dyniowo - jabłkowego**
2 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu

Przesiać mąkę, cynamon i proszek do pieczenia. Pozostałe składniki wymieszać w misce i stopniowo, mieszając, dodawać do nich mąkę z cynamonem i proszkiem. Wymieszać do uzyskania jednolitej masy. Ja do tego celu używam miksera. Smażyć z obu stron na patelni lekko przetartej olejem .

*Najczęściej stosuję mleko owsiane i kokosowe (kartonikowe zwane też napojem).
**Starte jabłko i upieczona dynia. Proporcja u mnie pół na pół, ale robiłam też w innych wersjach, placki się od siebie różnią, ale wszystkie są dobre.

Smacznego!
Agnieszka

I jeszcze jedno! Dziękuję za tak cudowny odbiór ostatniego postu o drodze do macierzyństwa!

placuszki jabłkowe

placki dyniowe

placki jabłkowe







11/05/2018

Droga do macierzyństwa - moja spowiedź.

Droga do macierzyństwa - moja spowiedź.
Długo zastanawiałam się czy poruszyć ten temat i nadal borykam się z myślami. Nie jest w tematyce bloga, nikt mnie o niego nie prosił. Jednak gdzieś tam w głębi serca czuję, że mogę tym wpisem pomóc niejednej z Was.

Jakiś czas temu, 15 października, obchodzono Dzień Dziecka Utraconego. Szczerze? Nie miałam pojęcia, że istnieje taki dzień. Przeczytałam o nim w wiadomościach na jednym z serwisów internetowych. Ponieważ temat jest mi bliski kliknęłam tytuł artykułu i od tego momentu cały czas myślę, żeby podzielić się z Wami moją historią. Nie dlatego, że potrzebuję pocieszenia lub wsparcia, ale dlatego, że jest na świecie mnóstwo osób, które przechodzą przez to samo i zadają sobie te same pytania, którymi ja się zadręczałam.

Dawno temu, długo przed ślubem i długo przed tym jak związałam się z moim mężem, gdzieś w swoich fantazjach myślałam, że przed 30 będę mieszkała w domu z białym płotkiem. Z pięknym ogrodem, w którym na każdym rogu będą obficie kwitły hortensje (różowe rzecz jasna!), a po soczyście zielonej trawie będą biegały roześmiane dzieci. Dziewczynka i chłopiec. Chłopak starszy żeby pilnował w szkole młodszej siostry i żeby ona mogła się podkochiwać  w jego kolegach. Oczywisty i prosty plan, prawda? Potem trochę podrosłam, w sklepie mogłam kupić alkohol, a z domu pozwalali wychodzić nie tylko do dobranocki... Wtedy stwierdziłam, że jednak fajne jest to dorosłe życie i szkoda byłoby je ograniczać domem i dziećmi. Dlatego po ślubie nie rozmawialiśmy na temat dzieci. Wiedzieliśmy, że chcemy je mieć, ale trzydziestka zaczęła się zbliżać i nagle ta myśl o dwójce przed trzydziestką była nie tyle nierealna co prawie przerażająca - przecież nie zdążymy nacieszyć się życiem. I nagle wokół nas zaczęły pojawiać się dzieci. Nie pamiętam jak to dokładnie było, ale nagle bum! Jak strzała amora... Poczułam, że chcę być mamą. Nie za dwa lata, pięć czy trzy. Najlepiej jutro. Tak, tak, 9 miesięcy i te sprawy. Ale gdzieś przebąkiwali coś o bocianie i kapuście. Mówili też, że jak się czegoś bardzo chce to się spełni. Więc zaczęliśmy spełniać swoje marzenie. Bardziej moje na początku - do dziś to słyszę. No ale umówmy się! Sama bym sobie dziecka nie zrobiła.

Pierwszy miesiąc - nie udało się. Trudno. Zero presji, mamy czas. Drugi. E tam, uda się w kolejnym. W trzecim byłam u ginekologa. Ot tak, wizyta kontrolna raz w roku. No i ginekolog nakręcił mnie na obserwację cyklu poprzez usg. Niby pierdoła, ale to chyba był ten moment, kiedy starania o dziecko przestały być spontaniczne, a ja zaczęłam odczuwać presję. Bo przecież powiedział, że będzie jajeczkowanie! A ja w tym trzecim miesiącu znowu nie zaszłam w ciąże. Byłam "obrażona" na lekarza i umówiłam się do zupełnie innego w szpitalnej przychodni. Na NFZ za trzy miesiące, bo już wtedy pewnie będę w ciąży.... W czwartym i piątym nie robiłam USG, wmawiałam sobie, że mi nie zależy tak bardzo.... W szóstym miesiącu, kiedy okazało się, że nie jestem w ciąży stwierdziłam, że wracam do mojego lekarza. Wzięłam lek wspomagający zajście w ciąże, zrobiłam USG . No i w głowie miałam myśl: "teraz to już mur beton będzie ciąża, szczególnie, że to miesiąc moich urodzin". O 7 rano w swoje urodziny, tydzień przed datą kolejnego okresu, pojechałam na badanie krwi do szpitala. Chyba nawet M. nie powiedziałam, że jadę zbadać Beta HCG - hormon produkowany w ciąży, który bardzo szybko potwierdza ten stan. Pięć godzin później miałam odpowiedź i doła. Pamiętam jak płakałam nad szykowanymi dla gości ciastami. Dwa dni po urodzinach miałam wspomnianą wizytę u lekarza w szpitalu, zalecił badanie drożności jajowodów. Tylko że tydzień później nie miałam okresu, za to wracając od znajomych poczułam wielką ochotę na wątróbkę. Tak wielką, że przejeżdżając obok Inter Marche wysiadłam z autobusu i poszłam ją kupić. Było to o tyle dziwne, że owszem, lubię wątróbkę, ale nigdy jej sama nie robiłam, jadłam sporadycznie, kiedy robiła ją babcia. Następnego dnia przed pracą zrobiłam test. Po trzech minutach brak kreski. Po 5, 10 i 15 też. Test poszedł do śmietnika, ja poszłam do pracy. Minęło naprawdę dużo czasu, ale pamiętam to wszystko tak dokładnie jakby to było wczoraj. Wróciłam do domu i wiecie co zrobiłam? Zajrzałam do śmietnika. Nie wiem po co, ale to zrobiłam. Wyjęłam test i zobaczyłam bladą, bladziutką kreskę. Zadzwoniłam do przyjaciółki. Nie do męża, bo przecież nie odczytuje się testu po nie wiadomo ilu godzinach. Musiałam się upewnić, że to ma sens. Podobno nie miało, ale wysłałam Oli zdjęcie testu. Rozsądnie kazała powtórzyć test. M. kupił testy (kilka, jak w filmie, bo przecież jeden może się mylić) i czekaliśmy w trójkę na wynik. Do rana, żeby była większa pewność. Ale była radość! Hurra, udało się! W weekend powiedzieliśmy rodzicom, pamiętam ich szczęście i wzruszenie. Pamiętam huk otwieranej butelki szampana, którą mój teść wyciągnął ze spiżarni. Potem gratulacje od naszych przyjaciół. Prezent od Oli - poduszkę do spania, bo już wkrótce będzie mi potrzebna. Wizyta u lekarza trochę mnie stresowała, ale nie spodziewałam się tego co nastąpiło. Ciąża była, ale jej nie było. Nie było nawet pustego pęcherzyka, nic. Tak może się zdarzyć na wczesnym etapie, dlatego nie panikowałam. Po kilku dniach kolejne badanie i znowu kolejne, dodatkowo dwa badania krwi, aż w końcu usłyszeliśmy: ciąża pozamaciczna do usunięcia. Pojechaliśmy do szpitala. Po kilku godzinach na izbie przyjęć przyjęli mnie na oddział. Było już dość późno, większość lekarzy poszła do domu. Położyłam się na sali, M. musiał jechać do pracy, a ja zostałam tam sama ze swoimi myślami i z dwiema Paniami na łóżkach obok. Jedna z nich zapytała o powód mojej wizyty na oddziale. Nie zapomnę tego, że powiedziała "też miałam pozamaciczną, a teraz nie mam dzieci". Jak się okazało później to dlatego, że rozstała się z mężem, ale dla mnie to było jak cios siekierą. Przeryczałam pół nocy. Rano poszłam na usg - ja, ordynator i tłum lekarzy, rezydentów, stażystów. Tłumaczyli mi moje możliwości - operacja lub podanie chemii. Wiecie jakie pytanie zadałam? Po czym szybciej wyjdę ze szpitala. A potem przestałam ich widzieć, z emocji padłam na kozetkę. Chwilę później wybrałam operację. Ordynator poradził żebym się jeszcze zastanowiła, porozmawiała z mężem. Poszłam do M i postanowiliśmy poprosić o wsparcie naszą przyjaciółkę lekarkę. Magda przybiegła do nas błyskawicznie i namówiła mnie na chemię. Dostałam izolatkę, podali lek i zostawili samą na cały dzień. Następne dwa dni były czekaniem na wynik. Mieliśmy tę komfortową sytuację, że M. mógł być ze mną prawie cały czas. Przychodził o 12, kiedy zaczynały się odwiedziny i wychodził o 20. Czwartego dnia przyjechała do mnie cała grupa dziewczyn z pracy - moich najbliższych koleżanek z labu. Przywiozły słodkości, prezenty i kosmetyczkę: wypiłowały mi paznokcie i pomalowały na różowo. Chyba nie mają pojęcia jak ich odwiedziny i ucieczka z oddziału na godzinę lub dwie bardzo mi wtedy pomogły. Następnego dnia okazało się, że lek nie zadziałał. Podali drugą dawkę. A ja czekałam kolejne trzy dni znudzona towarzystwem M i prowadzeniem zdawkowych rozmów Poza moimi trzema przyjaciółkami, dziewczynami z pracy i rodzicami na początku nikt nie wiedział o tym, że jestem w szpitalu. Nie wiem dlaczego zrobiliśmy z tego tak wielką tajemnicę. Wstydziłam się? Bałam współczucia? Może pytań?  Siódmego dnia zadzwoniła moja kuzynka, która dwa tygodnie wcześniej urodziła córeczkę. Pytała czemu jeszcze Ich nie odwiedziłam. Pół godziny później była u mnie. Ucieszyłam się z tych odwiedzin, z serca spadły mi przynajmniej dwa z zalegających tam kamieni. Tak dobrze było otworzyć się przed kolejnymi osobami. Tak mi bliskimi przecież. Po 9 dniach od przyjęcia wypuścili mnie do domu. Pamiętam wszystko - jedliśmy z M. na obiad pierogi kupione w pobliskiej pierogarni. Najgorsze jakie jadłam w życiu. Położyłam się do łóżka i zaczęłam najdłuższy, najnudniejszy i najbardziej nieproduktywny okres w swoim życiu. Był 9 grudnia, a ja miałam wolne aż do świąt. W tym czasie w pracy chodziły już plotki o mojej ciąży, bo przecież to jasne jak 2+2. Szpital, ginekologia i L4 - na 100% jestem w ciąży. "Moje" dziewczyny nic nie tłumaczyły, a reszta nie pytała tylko stwierdziła. Przebimbałam ten grudzień nie robiąc nic. Nie czytałam, nie nadrabiałam seriali. Nie płakałam też właściwie wcale. Ale to były wyjątkowo jałowe dni. Z kreatywnych rzeczy zrobiłam jedną filcową zawieszkę na choinkę. Do dziś nie doczekała się filcowych sióstr, nigdy też nie zawiesiłam jej na choince. Jednak ciągle ją mam.

Pewnym przełomem były urodziny M. Kilka dni przed świętami przyszły do nas dwie pary przyjaciół. Obie z maluszkami. Uwielbiam te dzieci i moje uczucia w tamtym momencie w stosunku do nich się nie zmieniły, ale patrzenie na dziewczyny poruszające raz na jakiś czas temat o dzieciach mnie dobił. Nie żeby robiły to celowo, ale to tak jak spotkanie z ludźmi z pracy po pracy. Czy chcecie czy nie, zawsze wypływa temat, który Was łączy. Dlatego nie dziwiłam się dwóm młodym mamom. Kiedy wyszli miałam doła giganta. To był chyba moment, w którym uświadomiłam sobie co straciłam. Przed północą zadzwoniła Ola, mąż zwrócił Jej uwagę, że była nietaktowna i chciała mnie przeprosić. Ryczałyśmy do telefonu jak wariatki... Po świętach wróciłam do pracy i normalnego życia, owszem, myślałam o tym co się stało, ale zaakceptowałam naszą stratę.

Trzy miesiące później dostaliśmy zielone światło - mogliśmy znów się starać o dziecko. Nie chciałam tak właściwie, chyba nawet oboje nie chcieliśmy. Powiedziałam do M: spróbujmy tylko raz, przecież tyle miesięcy nie mogłam zajść w ciążę to teraz też pewnie nie zajdę. I zaszłam. W święta wielkanocne źle się czułam, wiedziałam już, że jestem w ciąży, ale nic nie mówiłam. Pokłóciłam się z mamą - tak się bałam o ciążę, że migałam się od wszystkiego, dosłownie wszystkiego, spóźniliśmy się do nich o ponad godzinę, a rodzice robili wtedy święta- parapetówkę dla 50 osób, przy której miałam pomóc. Zdecydowanie nie miałam humoru, ale pamiętam, że siostry mojego taty: ciocia Krysia i ciocia Dorota podeszły do mnie (osobno) i zapytały o ciążę pozamaciczną, o to jak się czuję itd. Te rozmowy były kolejnymi, które zadziałały jak terapia, które mi pomogły. Niestety dwa tygodnie później poroniłam.

W kolejną ciążę zaszłam po 5 miesiącach. Nie ma co ściemniać, to zdecydowanie była wpadka. Kilka miesięcy starań przed pierwszą ciążą i nic, a tu nagle spontan i bum! Wyłam, kiedy zobaczyłam dwie kreski. Bałam się strasznie, a radość i hamowany entuzjazm M. tylko mnie drażniły. Stwierdziłam, że nie idę do lekarza, nie zamierzam nic sprawdzać. M. zmusił mnie (musiałam wykluczyć pozamaciczną) i siłą zaciągnął do nowego lekarza. Nie chodziło o to, że był w naszym mniemaniu lepszy, po prostu nie chcieliśmy wracać do gabinetu, który z automatu budził w nas smutne wspomnienia. Zobaczyliśmy pęcherzyk, jeszcze pusty i wtedy poczułam, że będzie dobrze. Dwa tygodnie później oglądaliśmy na monitorze bijące serduszko. Kilka dni po tym miałam plamienie, nie macie pojęcia jak się zdenerwowałam, ale cały czas powtarzałam sobie, że jest serduszko, więc musi być dobrze. Zapytałam lekarza czy mogę pracować, czy nie zaszkodzę tym dziecku. Nie chciałam zostać w domu, ze swoimi myślami. Plamienie minęło, a ja w spokoju rosłam. Chodziłam do pracy, w domu kombinowałam nad metamorfozami, nocami sprzątałam, bo nie mogłam spać. W połowie ciąży miałam stłuczkę (nie z mojej winy) i nawet to nie wytrąciło mnie z równowagi. Pracowałam do lutego, kiedy to brzuch zaczął mi przeszkadzać w sięganiu do stołu laboratoryjnego. W kwietniu, tydzień przed terminem, zostaliśmy rodzicami. Drugie zdanie wygłoszone przeze mnie po porodzie brzmiało: "tak wygląda poród?! To ja mogę dalej rodzić." Rok z Kubą w domu naprawdę był urlopem, dlatego miesiąc przed końcem postanowiliśmy postarać się o drugie dziecko. Udało się od razu. Druga ciąża dała nam w kość. Fizycznie i psychicznie. Odbiła się na mnie, na naszym związku i jeszcze długo posłuży jako antykoncepcja. Przez całą ciążę miałam wizyty u ginekologa co tydzień lub dwa. Na SOR jechałam kilka razy, w tym raz sama prosto z wesela kuzynki. Na początku ciąża była bliźniacza i choć był to dla nas szok (M mi nie wierzył i musiałam go pół wieczoru przekonywać) to następnego dnia wybraliśmy samochód, w którym zmieszczą się trzy foteliki. Kiedy po dwóch tygodniach okazało się, że bije tylko jedno serduszko miałam mnóstwo mieszanych uczuć. Z jednej strony czułam smutek, ale gdzieś wewnętrznie poczułam też ulgę, że ciąża nie będzie ciążą wysokiego ryzyka. Nie będę próbowała tego opisać, bo moje uczucia nigdy nie były tak zawiłe jak w tamtym momencie i wiem, że słowa nigdy ich nie oddadzą. Później było wielowodzie, cholestaza, zgagi, bóle kości ogonowej, kręgosłupa i królowa dolegliwości ciążowych: niekończąca się burza hormonów. Urodziłam miesiąc przed terminem, dzień po tym jak nasi przyjaciele wsunęli w Ścianę Płaczu karteczkę z moim błaganiem o jak najwcześniejszy, szczęśliwy poród. Udało się - był jeszcze lepszy niż pierwszy, o czym mogłabym chyba napisać książkę. Żałuję, że w standardzie jest poprzedzony 9 miesiącami stanu, w którym nie znosimy (ja i mój mąż) mojej osoby. W przeciwnym razie rodziłabym częściej ;-).

Wracając do tematu.... Nasza historia nie jest wyjątkiem. Wystarczyło, że powiedziałam kilku osobom i okazuje się, że nawet wśród naszych znajomych były ciąże pozamaciczne, że o poronieniach nie wspomnę... Nie mówi się o tym głośno i robi wokół otoczkę jakby to było coś złego.  Dostałam olbrzymie wsparcie od przyjaciół i rodziny, ale nikt by się sam nie domyślił przez co przechodzimy. Jakie miałam myśli w tym trudnym okresie? Był etap obwiniania siebie, był moment, kiedy czułam się wadliwa i niekobieca. Był etap zazdrości o szczęście innych. Nie takiej, że życzyłam innym źle.... Ale zastanawiałam się nie raz dlaczego wszystkim się udaje, a my nie możemy zostać rodzicami. Pamiętam jak spotkałam znajomą na badaniu krwi. Ona z delikatnie zarysowanym brzuchem, ja zaś przyszłam sprawdzić po raz ostatni czy na pewno nie ma śladu po ciąży pozamacicznej. Zapytałam o termin. Słabo mi się zrobiło, kiedy podała tą samą datę, którą ja sobie wyliczyłam... 

Drażni mnie, że poronienia, problemy z płodnością, ciąże pozamaciczne itp. to temat tabu, a z kolei nikt nie ma problemu z zadawaniem pytań: kiedy dziecko? A o drugie już się staracie? Lepsze są tylko hasła: "Możemy Wam pokazać jak to się robi", "Nam udało się od razu, nie wiecie jak się za to zabrać?" itd. Dokładnie taki tekst usłyszałam od znajomego kilka dni po wyjściu ze szpitala. Nie pytał nawet czy chcemy już mieć dzieci. Głupio zagadał, bo przecież już od kilku lat byłam po ślubie. Nie tylko sprawił mi przykrość, ale też mnie wkurzył. Powiedziałam otwarcie o naszej sytuacji. Usłyszałam też kiedyś, właśnie w tym okresie, że mam za dobrze, że wszystko mi łatwo przychodzi, że przecież wszystko dostaję na tacy... Pomyślałam, że może faktycznie tak jest, a brak dziecka to jakieś wyrównanie. Dla równowagi we wszechświecie. Mój mózg takie głupoty przyjmował jak gąbka wodę. Podsumowując - każda niemożliwie durna myśl przetoczyła się przez moją głowę, ale miałam obok bliskich, którzy naprostowali moje myślenie. Dlatego jeśli jesteście w podobnej sytuacji to mówcie o tym. Może nie tak publicznie jak ja, bo cały czas mam wątpliwości czy ten post nie jest błędem, ale mówcie swoim bliskim. Nie róbcie tabu ze swoich uczuć. Nikt nie wie co czujecie i nawet jeśli domyśli się to raczej sam nie rozpocznie tematu. A ciągłe pytania rodziny traktujcie z przymrużeniem oka lub wprost powiedzcie jak to u Was wygląda. Pamiętajcie, że lata temu ludzie częściej mieli problem z nadmierną płodnością, dlatego babcia niekoniecznie może zdawać sobie sprawę z tego, że czasy zmieniły się także w tej kwestii. I niestety to prawda: wyluzujcie.

Teraz, po kilku latach, kiedy jestem (zazwyczaj) bardzo szczęśliwą mamą mam dwie myśli. Pierwsza, pojawia się czasem i brzmi: "mogłam mieć już piątkę dzieci", ale tak naprawdę to jedno wielkie kłamstwo. Jeśli pierwsza ciąża nie byłaby z pięcioraczkami lub druga z czworaczkami to na pewno nie dobiłabym do takiej liczby potomków. Druga myśl jest taka, że dzięki temu wszystkiemu mocno dojrzeliśmy jako związek. Jasne, kłóciliśmy się, przez burze hormonów (i mój trudny charakter) wylaliśmy na siebie trochę brudów. Jednak tak naprawdę te wydarzenia zbliżyły nas do siebie i nie żałuję już, że stało się tak jak się stało. W nagrodę mam teraz w domu trzech cudownych facetów i choć codziennie na nich narzekam, a na myśl o przyszłości i trzech parach brudnych skarpet na podłodze przy kanapie robi mi się słabo to jednak nie zamieniłabym tego na nic w świecie. I podtrzymuję, że gdybym mogła coś zmienić w swoim życiu to chciałabym żeby przy naszym świątecznym stole z powrotem zasiedli dziadek z wujkiem. Bo reszta jest idealna. Tego idealnego życia życzę Wam, nie traćcie wiary, nie nakręcajcie się. I wyluzujcie :)
A ja bardzo mocno trzymam kciuki!


Uściski,
A.

PS: Był to najtrudniejszy post jaki napisałam w swoim długim życiu, dlatego będzie mi bardziej niż miło jeśli go udostępnisz, polubisz, skomentujesz. Konstruktywna krytyka też mile widziana. A ponieważ w tym tygodniu mam urodziny to potraktuj to jako prezent dla mnie ;)

PS2: Spójrzcie na pierwsze zdjęcie - Tomek mógłby grać wujka Chestera z rodziny Adamsów! 



10/31/2018

Wegańskie pankejki z opcją dla niewegan.

Wegańskie pankejki z opcją dla niewegan.
Jest na tym świecie naprawdę sporo rzeczy, które poprawiają mi humor. Ulubione piosenki z marszu wprowadzają mnie w dobry nastrój. Uśmiech dziecka potrafi rozjaśnić nawet najsmutniejszy moment. Pozytywne emocje z filmu mi się udzielają. Przyjaciele i rodzina, gry planszowe, książki, wdrażanie nowych produktów w pracy lub oglądanie ich na półkach sklepowych (to ostatnie humor poprawiło mi trzy lata temu). Mogłabym tak wyliczać i wyliczać, ale co tu dużo mówić, najważniejsze jest jedzenie!

Uwielbiam dobrze zjeść - od słodkiego po słone. Uwielbiam, gdy jedzenie jest estetycznie podane. Uwielbiam, kiedy siada nas więcej do stołu. Nie jest to wystarczającą motywacją do dalszego powiększania rodziny, ale te trzy rzeczy z pewnością mają wpływ na moje poczynania w kuchni. 

Wegańskie pankejki


Jednym z wdzięczniej wyglądających dań są placki zwane też pankejkami. Jemy je na śniadanie pierwsze i drugie oraz podwieczorek. Sprawdzają się jako przekąski, można je zabrać do pracy, zapakować dziecku do szkoły lub na piknik. Przepisów w sieci jest mnóstwo, ale u nas króluje wersja wegańska ze względu na nietolerancję mleka krowiego i jaj. 
Chwilę zajęło mi stworzenie przepisu, z którego, mimo nieobecności jajek, wychodzą ładne, równe, a przede wszystkim smaczne placki.

170g = 1 szklanka  mąki
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
cukier wanilinowy 1 saszetka = 16g *
1 szklanka = 250ml mleka roślinnego**
3 łyżki oleju roślinnego ***

* jeśli nie pasuje Wam wanilia zamieńcie na cukier puder lub użyjcie cukru pudru i ekstraktu z wanilii
** jeśli nie jesteś alergikiem lub weganinem możesz użyć mleka krowiego
*** używam oleju kokosowego, ale rzepakowy też się sprawdza, oliwa ma zbyt charakterystyczny smak

Sypkie składniki przesiać do jednej miski. W drugiej, większej misce, połączyć składniki płynne. Stopniowo dodawać sypkie do płynnych cały czas miksując. 

Rozgrzać patelnię uprzednio posmarowaną niewielką ilością oleju (najlepiej użyć ręcznika papierowego). Wylewać na patelnię ciasto tworząc kółka o średnicy 5cm. Kiedy na powierzchni placków pojawią się pęcherzyki należy je przewrócić na drugą stronę i smażyć jeszcze chwilę.

Podawać z dżemami, konfiturami, syropem klonowym, masłem orzechowym, bitą śmietaną i oczywiście.... Z owocami.

śniadanie dla dziecka ze skazą
 
wegańskie pankejki


vegan pancakes

placuszki dla dziecka z alergią

dobre śniadanie

 healthy breakfast

vege breakfast

wegańskie placuszki


Smacznego!

Lubicie takie śniadania czy preferujecie na przykład kanapki? Wolicie śniadanie na ciepło czy nie ma to dla Was znaczenia? Co jecie najczęściej? 

A.

PS: Tak jak wspomniałam ostatnio na Instagramie - napisałam bardzo, bardzo osobisty post o drodze do macierzyństwa. Miałam wątpliwości czy go publikować, gdyż mam wrażenie, że mniej obnażyłabym się wrzucając swoje nagie zdjęcia... Ale opublikuję. Także wypatrujcie, pojawi się na dniach!

3/26/2018

Wielkanocne aranżacje

Wielkanocne aranżacje
Już w tym tygodniu Wielkanoc, dlatego dziś zaczynam dekorowanie domu. W oknie na żyłkach zawisną pastelowe jajka, na komodzie w wielkim szklanym słoju staną bazie z biało - czarnymi pisankami. Na stole już od kilku dni goszczą szafirki, ale jeśli tylko pogoda na to pozwoli pójdę z chłopakami na spacer i mam nadzieję, że przyniesiemy do domu tulipany i żonkile. Ze sklepu, żeby nie było ;)

Jeśli z dekorowaniem domu na święta jesteście w polu to wykorzystajcie to pole! I las, łąkę, ogród. Przynieście do domu bazie, gałązki brzozy, mech i kwiaty... Dużo kwiatów - przebiśniegi, żonkile, hiacynty, tulipany i co innego sobie zamarzycie.

wielkanocne dekoracje

easter







Do pokoju chłopaków zrobiłam prostą, kolorową girlandę. O ile reszta domu będzie utrzymana w pastelowej kolorystyce to w pokoju dziecięcym będzie radośniej i bardziej kolorowo.






Do dekorowania użyję rzeżuchy (rośnie trzeci tydzień) i mchu. Rzeżucha wygląda ślicznie, kiedy wystaje ze skorupek jajek. Ustawione w kieliszkach do jajek będą piękną ozdobą. Mchem wypełnię brzegi doniczek, jeśli zdążę zrobię wianek i pisanki z mchu.




Mam jeszcze trochę styropianowych jajek do ozdobienia. Część pomalowałam zwykłym pisakiem... Czarne wzorki, napis, kropki robi się błyskawicznie. Większe chcę przybrać mchem i koronkową wstążką tworząc pisanki w stylu rustykalnym.




Zaglądajcie na moje konto na Instagramie, tam na bieżąco możecie obserwować moje poczynania, na pewno pokażę Wam jak ozdobiłam mieszkanie. Powyższe zdjęcia przygotowałam we współpracy z producentem stolarki okiennej. Na blogu firmy Vetrex znajdziecie inspiracje z podziałem na 5 klimatów, który jest Wam najbliższy? Tradycyjny: żółto- zielony, pastelowy, rustykalny, czarno-biały oraz kolorowy- dziecięcy.

Uściski,
A.
Copyright © 2016 Agafia J , Blogger