Witajcie!
Podejrzewam, że weekend większość z Was spędzała w ten sam sposób co ja, czyli na cmentarzu. Ten czas zawsze skłania mnie do refleksji i przemyśleń. I tak właśnie wydumałam...
Mam wrażenie, że w tym roku miesiące płyną szybciej... Odległe wydarzenia są tuż obok, jakby wczoraj. Tylko krajobraz za oknem zmienia swój charakter - biało, zielono, kolorowo, rudo, a u mnie wszystko po staremu, prawie wszystko...
Źródło: Pinterest |
Do zeszłego roku 1 listopada był dniem, w którym po południu szłam na pobliski cmentarz odwiedzając grób pradziadków. Tupiąc nogami, pocierając dłonie staliśmy liczną grupą, po czym uciekaliśmy wszyscy do nas do domu na rozgrzewającą herbatę, kolację i ciasto. Wieczorem, kilka godzin później, wracaliśmy na cmentarz, powoli, spacerkiem obchodziliśmy cały, przystępując na minutę przy grobach dalszych cioć i wujków, sąsiadów, znajomych rodziców.
Źródło: Pinterest |
Rok temu, w październiku opuścił nas mój najukochańszy na świecie Dziadek. W wielkim smutku spotkaliśmy się na cmentarzu, po czym w czterdzieści osób ruszyliśmy na obiad do babci. W tym roku był smutek, ale przyszło też zrozumienie, zaakceptowanie sytuacji. Znów liczną delegacją pojechaliśmy do babci zjeść obiad, pyszne ciasto, ale przede wszystkim powspominać, pośmiać się, pobyć razem i poczuć, że w grupie jest siła. Nie wyobrażam sobie tego dnia inaczej.
Źródło: Pinterest |
Popołudnie podobne do wcześniejszych - dom, cmentarz, grób pradziadków, powrót do domu i kolacja - jedzenia tak dużo, że można to nazwać próbą generalną świąt - tym razem z drugą częścią rodziny. Znów śmiech, długie rozmowy, gry planszowe do późnej nocy, ale przede wszystkim wieczorny spacer, który jest moją ulubioną częścią 1 listopada. Przemierzamy cmentarz bez pośpiechu... Jest już prawie pusto, alejkami w ciemnościach rozświetlonych światłem zniczy przymykają ludzie. Jest ciszej i spokojniej, każdy jest anonimowy, bo ciężko z odległości 2 metrów rozpoznać jakąkolwiek twarz. Taka magia tego dnia.
No to się rozpisałam... A miało być o moich kuchennych rozterkach. To jednak temat na kolejnego posta, zapraszam w czwartek :)
Buziaki, uściski,
A.
PS: Candy trwa jeszcze trzy dni.
No tak, to święto też ma swój klimat. Mamy chwilę, żeby się zatrzymać i powspominać, na co nie ma za bardzo czasu na co dzień. Pozazdrościć tak licznej rodziny :)
OdpowiedzUsuńMój tata ma szóstkę rodzeństwa, dlatego jest nas tak dużo :)
UsuńA moj tata ma 5 rodzenstwa :D wiec tez sporo:)
UsuńWzruszyłam się czytając tego posta. Pięknie to napisałaś.
OdpowiedzUsuńDziękuję, to wiele dla mnie znaczy. :*
UsuńA ja żałuję, że u nas to wszystko takie rozlazłe... po pierwsze mieszkamy daleko od ojcowizny... do moich dziadków mam 120km. Do rodziny męża mamy drugie 120km nieco na wschód. I nic nie jest takie jak być powinno :( posiadówa rodzinna zeszła na imieninowaniu teścia i była wódka i zakąski i nie świątecznie...
OdpowiedzUsuńGdzie nostalgia, zaduma, modlitwa?
Pozdrawiam
Piękne zdjęcia, magiczne takie...
OdpowiedzUsuńU nas Wszystkich Świętych minęło bardzo spokojnie i tak "powoli". To pierwszy taki rok odkąd mamy dzieci, że nie trzeba mieć całego planu obmyślonego, gdzie chociażby zmienić pieluchę (bo przecież nie na cmentarzu na zimnie), targać wielkiej torby z potrzebnym sprzętem do obsługi niemowlaka, czy jak podgrzać dziecku mleko na dworze... Dzieci podrosły a my mogliśmy spacerując z nimi za ręce, poopowiadać im o ich pradziadkach, razem zapalić znicze i po prostu odpocząć. Och bardzo nam tego brakowało i cieszę się, że tak odpoczęłam. I do tego była piękna pogoda, normalnie jestem w szoku:)
tez lubę iść wieczorem i poptrzeć na groby
OdpowiedzUsuń